Jedna z legend Indian Guaraní (w ich jezyku Iguazu znaczy Wielka Woda) opowiada historie powstania wodospadow. Jedno z lesnych bostw zakochalo sie w pewnej pieknej dziewczynie, ktora byla juz jednak emocjonalnie zwiazana z kims innym. Gdy zmuszona do ucieczki para kochankow plynela lodzia w dol rzeki, zazdrosny bog sprawił, że dno rzeki obsunęło się nagle tuz przed nimi. Dziewczyne bog zmienil w skale, a jej ukochanego w drzewo rosnace na krawedzi urwiska, tak by oboje cierpiac patrzyli na siebie przez wieki. Tak smutna historia dala poczatek czemus tak pieknemu, ze nie umiem tego dobrze opisac. To jedno z tych miejsc, o ktorych sie mowi – musisz to zobaczyc na wlasne oczy.
Zanim tu dotarlismy, zanim na wlasne oczy i uszy zobaczylam i uslyszalam gardlo samego diabla (Garganta del Diablo) nie potrafilam sobie wyobrazic jak moze wygladac naprawde duzy wodospad. Dotychczas na wlasne oczy widzialam tylko malownicze wodospady w Plitvickie Jezera... Juz kilkaset metrow przed samym wodospadem slychac bylo jego huk, juz kilkadziesiat metrow przed poczulismy cos jakby uporczywa mzawke. Kiedy ubrani w obowiazkowe peleryny stanelismy przed obliczem wielkiej wody, autentycznie wrylo mnie w drewniana podloge podestu. I tak z rozdziawiona z zachwytu buzia przez caly dzien poznawalismy wszystkie wodospady (cataratas) po stronie argentynskiej. Widzielismy zolwie, kajmany, smieszne zolte ptaszki i mnostwo motyli. Przezylismy sporo emocji podczas super bliskiego spotkania z wodospadem na lodzi, ktora podplynela doslownie pod sama plynaca wode Garganta del Diablo, czyniac nas totalnie mokrymi i euforycznie szczesliwymi...