Dzisiaj pobudka o szostej trzydziesci zeby w miare wczesnie byc na pierwszym miejscu dzisiejszego przedstawienia - przy Koricancha, czyli Swiatyni Slonca. Na miejsce docieramy okolo osmej i jeszcze nie ma zbyt wielkiego tlumu. Stajemy prawie przy pierwszej barierce, otoczeni przez pierwszych japonskich i amerykanskich turystow. Mamy blisko dwie godziny do rozpoczecia. Po chwili tuz obok nas pojawiaja sie obrotni lokalni wlasciciele drewnianych laweczek ogrodowych, ktore wg instrukcji moga posluzyc do odpoczynku w trakcie spektaklu badz do stania dla lepszego widoku. Widzac zblizajaca sie niebezpiecznie duza wycieczke, na wszelki wypadek zajmujemy dwa miejsca. Wycieczka okazuje sie byc francuska, na czele z glosna peruwianska przewodniczka, ktora momentalnie, glosem nieznoszacym sprzeciwu, zaczyna rozstawiac wszystkich po katach - negocjowac z wlascicielami laweczek, usuwac innych turystow z miejsc, mowiac, ze ma te lawki zarezerwowane juz od dawna. Nie dajemy sie wyrzucic i placimy "naszemu laweczkowemu" 10 soli zeby juz nie bylo z tym zadnego problemu. I dobrze robimy, bo dwie godziny stania w sloncu sa gorsze niz dwie godziny siedzenia. Tlum za nami narosl olbrzymi i gdy wreszcie zabrzmialy pierwsze dzwieki muzyki i okrzyki w keczua, poruszenie w tym tlumie rownie olbrzymie. Ci co stali z tylu zaczeli krzyczec, zeby ci z przodu usiedli. Ci z przodu to byli glownie turysci, ktorzy nie rozumieli okrzykow, a nawet gdyby rozumieli to by pewnie nie posluchali. Nie dosc, ze nie siadali to jeszcze stawali na tych laweczkach (dumnie zaznacze, ze jako jedyni stanelismy obok zeby jak najmniej zaslaniac:)). Wiec zezloszczeni ludzie z tylu zaczeli lac wode na nas z przodu, komus obok sciagneli i zabrali kapelusz - komedia.
Kilka slow wyjasnienia - Inti Raymi to najwazniejsze swieto religijne i panstwowe Imperium Inków, uroczystosc zimowego przesilenia - Inti Raymi (kecz. Swieto Slonca), obchodzone corocznie 24 czerwca z okazji powrotu Słońca (od dnia przesilenia długosc dnia zwiększa się). Uroczystosc zaczyna sie wlasnie na terenie swiatyni Koricanchy, potem caly tlum przenosi sie na Plaza de Armas zeby stamtad przemaszerowac (glowni aktorzy jada samochodami) na wzgorza ruin Sacsayhuaman. Poczatkowo staramy sie sledzic "libretto" bajecznie kolorowego spektaklu, ktory rozgrywa sie na naszych oczach - mamy ksiazeczki z tekstem w keczua i po angielsku, ale kiedy orientujemy sie, ze spiewaja i wykrzykuja glownie "O Slonce! Wielki Wladco!" postanowiamy oddac sie wylacznie kontemplacji wzrokowej kostiumow i choreografii. Sprzed Koricanchy udajemy sie spacerem bezposrednio na wzgorza oddalonej o 2-3 kilometry od centrum Sacsayhuaman (uroczo wymawiane sexy woman), gdzie ma sie odbyc kulminacja dzisiejszego swieta. Nie jest to latwy spacer, to nasze pierwsze dni na blisko 4000 m npm i co chwile przystajemy żeby odetchnąć, napic się wody i popodziwiac widoki, których urok wzrasta proporcjonalnie do wysokości. Razem z nami wchodzi glownie ludność lokalna, obladowana pakunkami, torbami i wozkami z jedzeniem. Kiedy docieramy na miejsce, okazuje się, ze czesc wzgorza, z której mielibysmy szanse cokolwiek zobaczyc jest już praktycznie z całości wypelniona. Poza tym, bez lornetki widok i tak nie bylby najlepszy. Po krotkich oględzinach znajdujemy wygodna miejscowke wśród budujących swoje stanowiska licznie pojawiających się peruwiańskich rodzin. Inti Raymi to dzien wolny od pracy i jedno z największych świat rodzinnych w Peru, stad tlum był naprawde niezwykly. Na rozłożonych wokół nas kocach zaczynaja ladowac cale pieczone kurczaki, świńskie nozki, kilogramy pieczonych ziemniakow, nieodlaczna inka kola. Jednoczesnie wśród tlumu zaczynaja się przechadzac głośni sprzedawcy cukierkow, ciasteczek, orzeszkow, pileczek i lodow. Jest nawet facet z waga, na której można na miejscu sprawdzic czy skonsumowane pol kilo kurczaka przeklada się na wzrost masy ciala o Pol kilo ;) Od patrzenia na jedzenie porzadnie głodniejemy i opanowawszy strach przed zatruciem kupujemy pieczona juke. Jeszcze nie wiemy czy to odwaga czy brawura… Jest fajnie, dobrze się bawimy. Do czasu az zjawia się sprzedawca smiesznych trabek, na punkcie których otaczający nas tlum szaleje. Po 15 minutach wszyscy dookoła trabia. Przytloczeni przez folklor wycofujemy się do miasta.