Ponieważ przez cały lot z Londynu do Miami nie spałam, udało mi się przeczekać do wieczora i chyba uniknąć specjalnego jet lagu. Wczoraj poszliśmy spać koło jedenastej i po przebudzeniu się o dziewiątej moje pierwsze poranne wrażenie to "ale jestem wyspana". Jakie to proste i szczęśliwe poczucie, które dodatkowo każdy może przeżyć we własnym domu :) Inne wrażenia z dzisiaj są raczej nie do przeżycia w kraju...
Arek pisał o biustach i to takich jeszcze bardziej sztucznych niż silikonowe, w które wyposażono tutaj wszystkie manekiny. Kobiety na ulicach są, podobnie jak chyba w całych Stanach, trochę większych rozmiarów niż europejki i ubierają się bardzo, bardzo odważnie. W Miami z całą pewnością nie obowiązują zasady stylu włoskiego Vogue, a lycrowe sukienki z lat osiemdziesiątych i obcisłe rurkowe dżinsy lub mega krótkie spódniczki niezależnie od figury są tutaj absolutnym hitem. Jedząc sobie na późny lunch sałatkę z awokado w Sea Cafe i obserwowaliśmy "deptak" na Ocean Drive. To trochę tak jakbyśmy byli na planie teledysku Don Omara (tj. wielkiej gwiazdy reggaeton) - odjechane samochody, seksownie ubrane i pewne siebie dziewczyny i, wiem, że już było, ale pamiętajcie, że na Miami Beach nie ma zbyt wielu muzeów a coś oglądać trzeba - rewelacyjnie zbudowani faceci paradujący bez koszulek w ilościach hurtowych.
Dobrze, że my, oprócz urody, stawiamy na wnętrze :), bo dzięki temu w rozwijającym wiedzę magazynie Scientific American mogliśmy przeczytać: "We actually "see" very little of the world and rely on educated guesswork to do the rest". Ograniczone odzienia wierzchnie w Miami nie pozostawiają wiele do zgadywania.
A z innych wrażeń - super jest architektura w dzielnicy Art Deco. Odnowione, kolorowe ze śladami inspiracji niemieckim bauhausem i secesją - dużo neonów, kryształów, rombów, trójkątów, zygzaków, oktagonów, przyciemniane szkło, okna przypominające bulaje na statku, charakterystyczny krój liter, dekoracyjne elementy roślinne i stylizowane smukłe kobiece sylwetki w powłóczystych sukniach. Jak z obrazów mojej beloved Łempickiej. A wnętrza kilku klubów nocnych i hoteli (np. Hotel Kent) zaprojektowała inna znana Polka, Barbara Hulanicki, założycielka słynnej firmy i marki ubrań „Biba” (słynna w latach 60-tych).