Prawie dwie godziny jechaliśmy z lotniska bo była jakaś demonstracja. Na miejscu okazało się, że w dwóch hotelach, w których Ewa zrobiła rezerwacje (bez potwierdzenia) nie ma już miejsc. Trochę zaniepokojeni idziemy z plecakami w poszukiwaniu noclegu, ale w trzecim hotelu są pokoje i możemy wziąć prysznic po całej nocy w samolocie. Mieszkamy w Palermo Soho, w slodkiej i niepozornej zupelnie z zewnatrz hotelorezydencji „Five Cool Rooms” – fajny design, minimalizm z domieszka natury (duzo bambusa).
Kiilka godzin pozniej...
I oto – kilka godzin w Buenos, a juz czujemy te palaca potrzebe konsumpcji rzeczy pieknych i drogich. Tym samym niezle wczuwamy sie w klimat miasta i podzielamy zainteresowania jego mieszkancow. Buenos Aires jest niezwykle – mowia, ze to „Paryz Ameryki”, ale duzo bardziej niz Paryz, Buenos przypomina Nowy Jork. Mniej zabiegany i spokojniejszy, na wyzszych obcasach (ktore pomagaja ich szacownym wlascicielkom z gracja omijac wszechobecne psie kupy). Buenos to miasto kosmopolityczne i eklektyczne – takie slowa wytrychy, ktore akurat tutaj pasuja idealnie. Mnostwo restauracji, eleganckich kawiarni, oryginalnych sklepow i ludzi, ktorzy w tych sklepach zostawiaja mnostwo pesos spacerujac po miescie obladowani obrandowanymi papierowymi torbami.