Noc przebiegła nam pod znakiem niczym niezmąconego snu. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że o 21.30 rozpoczęliśmy naszą podróż autobusem z Arequipy do Nazca. Zapadliśmy sie w super wygodne fotele typu sofa cama, przypominająca stewardessę śliczna pani podała nam kolację (a także turystyczny zestaw ze szczoteczką i pastą do zębów) i zasnęliśmy. O 5.30 całkiem wyspani i gotowi na nowe wrażenia wysiedliśmy na dosyć obskurnym dworcu w Nazca - ciemno i zimno. Mający na nas czekać przedstawiciel Aero Paracas nie czekał. Toaleta była okropna. Na szczęście obrotny przedstawiciel obsługi technicznej Cruz del Sur otworzył nam malutkie, ale ciepłe biuro, gdzie puscił nam film o surfujących w ciepłych wodach długowłosych blondynach. Było mi za zimno żeby to na spokojnie wytrzymać. Zadzwoniłam do biura Aero Paracas i gorzej funkcjonującym w godzinach porannych hiszpańskim dogadałam się z gburowatym przedstawicielem biura, że ktoś po nas przyjedzie, ale jest teraz gdzie indziej, bo pojechał po auto. Nie bardzo wiedziałam co to znaczy, ale istnienie "kogoś" po drugiej stronie trochę nas uspokoiło. Przyjechał po godzinie kiedy z nudów i złości już mieliśmy wyruszyć w pościg za karaluchem biegającym po podłodze.