W autobusie ukradziono nam dwa aparaty, dodatkowy obiektyw i okulary...
Tak naprawdę daliśmy się zwieść nabytemu poczuciu bezpieczeństwa, które towarzyszyło nam przez ostatni miesiąc w Ameryce. Po delikatnych objawach paranoi w Peru, gdzie nie odwracaliśmy głowy od plecaków w autobusie i z podejrzliwością traktowaliśmy każdego kto chciał nam pomóc, daliśmy się okraść. Cicho i, trzeba przyznać, z wprawą. Wsiedliśmy do autobusu w Quito skąd w dwie godziny mieliśmy się przetransportować do Mindo - miasteczka znanego z kolibrów, ogrodu orchidei i długiej kolejki tyrolskiej. W autobusie siedziało kilka osób, podszedł do nas młody chłopak i poprosił o bilety. Po sprawdzeniu pokazał nam miejsca i pomógł umieścić nasze plecaki w tych schowkach nad siedzeniami. Miejsca było mało, plecaki ledwo się zmieściły. Jeszcze dwa miesiące temu nigdy byśmy nie wypuścili plecaków z rąk i przez całą, nawet najdłuższą podróż, trzymalibyśmy je na podłodze, między nogami, albo na kolanach. Ale nietknięci dotychczas przez żadne działania kryminalne beztrosko wyciągnęliśmy tylko książki i ipoda, resztę wartościowych rzeczy zostawiliśmy nad głową. Bez stresu, w pełnym słońcu dotarliśmy do Mindo, ściągnęliśmy plecaki z góry i zorientowaliśmy się, że ktoś absolutnie niezauważony przez nas wyciągnął ze środka wszystko co miało jakąkolwiek wartość - od Arka aparat (wartość największa), dodatkowy obiektyw i okulary przeciwsłoneczne, ode mnie - mój mały, trochę już zużyty na szczęście aparacik, i zupełnie nowe cool okulary przeciwsłoneczne. Jak to się udało, nie mamy absolutnie pojęcia, bo nie widzieliśmy nic - plecaki przesunięte były trochę do tyłu co sugeruje, że je ktoś tak jakoś do siebie przybliżył, ale i tak - wyciągnięcie czegokolwiek z tak upakowanych i wciśniętych plecaków robotą przypadkowego amatora nie było. Pytań jest wiele - oprócz oczywistego kto i jak to zrobił ciekawe jest, że nikt kto siedział za nami niczego nie widział. Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest następujący: okradł nas ten chłopak, który nas pytał o bilety, bo jak się później okazało, nie był pracownikiem linii autobusowej i pomagając nam włożyć plecaki mógł wyczuć co gdzie jest, a nawet otworzyć je sobie. Ktoś musiał mu pomóc a) w przesunięciu ich do tyłu - i tu podejrzenie pada na sprzedających różne ciastka i słodycze w autobusie, którzy przechodząc przez cały autobus opierając się jedną ręką o schowki, mogą łatwo przesunąć coś niepodejrzewani b) udając, że niczego nie widzi. Cóż, chłopak pewnie wysiadł przed stacją końcową (byłby zupełnie durny gdyby tego nie zrobił), bo po przyjeździe od razu podnieśliśmy alarm i policjanci, którzy byli na stacji przeszukali wszystkich, którzy nam pasowali z wyglądu (czyli byli młodymi brunetami:)). No cóż, wiadomo było, że wiele zrobić nie zdołamy, bo znalezienie winnego w sytuacji gdy nie łapiemy go na gorącym uczynku jest tu w zasadzie niemożliwe - policjanci, bardzo uprzejmi i wyrozumiali, nie dawali nam żadnej nadziei, więc po rozmowie o zwiększającej się licznie kradzieży i innych przykładach z życia pożegnaliśmy się (swoją drogą nasz hiszpański rządzi!!!!).
Morał 1 - NIGDY nie należy się zbytnio rozluźniać w takich miejscach jak autobus i NIGDY nie tracić swoich bagaży z pola widzenia.
Morał 2 - przykra sprawa, naprawdę duża strata finansowa, ale straciliśmy tylko jedną kartę z kilkoma zdjęciami. DUŻO bardziej mnie bolało kiedy popsuła nam się karta pamięci ze wszystkimi zdjęciami z Peru i było ryzyko, że nie da jej się naprawić i wszystko stracimy. Morał z tego taki, że najbardziej boli strata tego, czego odkupić się nie da. Banalnie prosty, ale prawdziwy.